unukalhai unukalhai
1942
BLOG

Czekiści na s24

unukalhai unukalhai Kultura Obserwuj notkę 62

 albo masz babo placek!

(W ramach uprawiania płodozmianu tematycznego na blogu zamieszczam wyimek  
z domowej biblioteki*).

motto:
Podejrzani są wszyscy

netto:
Najbardziej podejrzanym jest ten, kto na niczym podejrzanym przyłapany nie został

brutto:
Władza radziecka jest obiektywnie tak dobra, że każdy, komu się ona nie podoba w całości lub części, jest wariatem.


Rozdział 31, część pierwsza

 „ A więc, towarzysze – rzekł Riewkin – zostały nam jeszcze dwie sprawy personalne - towarzysza Szewczuka i towarzysza Gołubiewa.
Jest tutaj towarzysz Szewczuk?
- Jest! – zerwał się wywołany.
- Raportującym w tej sprawie jest … towarzysz Babcowa.
- Tak jest – powiedziała Babcowa, pulchna kobieta w granatowym żakiecie. Była sekretarzem organizacji partyjnej w szkole, w której pracował Szewczuk.
Podeszła do przodu, do stołu Riewkina, i stojąc przed nim, odczytała historię przestępstwa Szewczuka.
Otóż 22 czerwca, bawiąc na weselu córki, na wieść o ataku hitlerowskich Niemiec na nasza ojczyznę Szewczuk dopuścił się wypowiedzi niedojrzałej politycznie. Towarzysze z partyjnej organizacji szkoły, biorąc pod uwagę dotychczasowa sumienna pracę towarzysza Szewczuka, zaproponowali mu, żeby napisał notatkę wyjaśniającą i na piśmie osądził swoje wystąpienie.
W ten sposób towarzysze przejawiali wrażliwość i tolerancję wobec członka swojej organizacji. Jednakże Szewczuk odtrącił wyciągniętą dłoń i odmówił pisania wyjaśnienia. Chcąc nie chcąc, w towarzyszach zrodziło się podejrzenie, że wypowiedź Szewczuka jest nie tyle owocem niedojrzałości politycznej, lecz przemyślaną linia postępowania. Jednakże nadal przejawiając humanitaryzm i działając w duchu wspólnoty, koledzy na zebraniu partyjnym jeszcze raz poprosili Szewczuka, by uznał swój błąd i przyznał, ze choć jego wypowiedź, być może, nie miała w zamierzeniu charakteru prowokacji, obiektywnie lała wodę na młyn naszych wrogów. Trzeba przyznać, że pod naciskiem towarzyszy Szewczuk nieco złagodził swoje poprzednie stanowisko, ale nadal trwał w błędzie, twierdząc, że przecież właściwie nic takiego nie powiedział. Partyjna organizacja szkoły doszła do wniosku, ze towarzysz Szewczuk nie złożył broni przed partią i dlatego nie może dłużej nosić wzniosłego miana komunisty. Zebranie podjęło decyzję o wykluczeniu towarzysza Szewczuka z szeregów WKP(b) i teraz prosi rejkom o potwierdzenie tej decyzji.
- To wszystko? – spytał Riewkin.
- Wszystko – odparła Babcowa, składając okulary.
Zapadła cisza. Było słychać skrzypienie pióra sekretarki piszącej protokół. Riewkin poczekał, aż ta skończy pisać, i zwrócił się do oskarżonego.
- Szewczuk, chcielibyście coś wyjaśnić, uzupełnić?
- Tak – powiedział Szewczuk,  z trudem poruszając zdrewniałymi wargami. – ja, że tak powiem, w całej rozciągłości przyznaję się do popełnionego błędu, tym niemniej chciałbym zwrócić uwagę towarzyszy, że moja wypowiedź nie niosła w sobie żadnego wrogiego zamysłu.
- Jakże to nie niosła? – żachnął się Borysow. – Cóż to, może kolektyw waszej organizacji nie miał racji?
- A co on powiedział? – spytał ktoś.
- Co on powiedział? – przyłączył się drugi głos.
- Właśnie, co powiedział? – domagał się odpowiedzi trzeci.
- Niech powtórzy!
- Ja szczerze powiedziawszy, nic takiego …
- Co to znaczy „nic takiego”? Dalej, powtórz no, coś powiedział!
- Ja , towarzysze, na wieść o ataku Niemiec …
- Faszystowskich Niemiec – poprawiono go.
- Tak, oczywiście, jak najbardziej faszystowskich. Gdy o tym usłyszałem, powiedziałem „No i masz, babko, Juriew dzień!” – i to wszystko.
- Ładne rzeczy – pokręcił głowa lektor Nieużelew.
- No, nie ma co – zgodził się z nim siedzący obok wojenkom Kurdiumow.
- I co, uważasz, że jeszcze za mało powiedziałeś? – znęcał się Borysow.
- Że trzeba było więcej, tak? – mrugnął chytrze do Szewczuka.
- Ależ co wy! – Szewczuk przycisnął ręce do piersi. -  Ja nie w tym sensie!

- Aa, nie w tym, nie w tym – nie uwierzył Borysow. – Myślisz, że my co, dzieci w piaskownicy? Nie, bracie, my jesteśmy za stare wróble na takie plewy! I każdy z nas świetnie wie, co chciałeś wyrazić tymi słowami. Chciałeś powiedzieć, że nasz kraj przystąpił do wojny nieprzygotowany, rzucić cień na mądrą politykę naszej partii i umniejszyć osobiste zasługi towarzysza Stalina! A teraz będziesz nam tu bajki opowiadał, że nie w tym sensie!

- Przy okazji – wtrącił się wojenkom. – Jeśli się nie mylę, przysłowie odnoszące się do Juriewa dnia powstało w czasie wprowadzenia pełnego prawa pańszczyźnianego.
- Dokładnie tak – potwierdził lektor Nieużelew.
- Czyli do tego wszystkiego jeszcze sugerowałeś, że my tu mamy pańszczyznę!
_ Ależ nie, ja tylko …
- Towarzyszu Borysow – wtrącił się Riewkin. – Czy to, co powiedzieliście, można uznać za wasze oficjalne wystąpienie?
– Jak najbardziej – przytaknął Borysow.
- Towarzysze, proszę po kolei. Są jakieś inne opinie?

- Za pozwoleniem. – Wstał prokurator Jewpraksein i podążając wzrokiem w dal, zaczął bez pośpiechu: - Towarzysze, wszyscy wiedzą, że nasz ustrój jest najbardziej humanitarnym ustrojem na świecie. Jednak nasz humanitaryzm ma charakter bojowy, atakujący i wyraża się nie w wybaczaniu czy sentymentalizmie, lecz w nieugiętej walce ze wszystkimi przejawami wrogich nam poglądów. Oto stoi przed nami żałosny człowiek, który cos bełkocze – naturalnym ludzkim odruchem byłoby współczuć mu, litować się nad nim. Ale on, on nas nie pożałował, on nie współczuł naszej ojczyźnie! Zauważcie, towarzysze, że to zdanie, które aż wstyd powtarzać, wygłosił nie kiedyś tam, nie dwudziestego pierwszego czy dwudziestego trzeciego, ale właśnie dwudziestego drugiego i to w chwili gdy nasi ludzie z poczuciem głębokiego sprzeciwu usłyszeli o ataku faszystowskich Niemiec na nasz kraj. Nie sądzę, towarzysze, by można to było uznąć za zbieg okoliczności. Nie! To był starannie wymierzony cios w dokładnie wyliczonym czasie, gdy ten cios mógł nam wyrządzić największa krzywdę!

- Prokurator zamilkł, zastanowił się i mówił dalej ze smutkiem: - Cóż, towarzysze, nie po raz pierwszy musimy odpierać ataki naszych wrogów. Zwyciężyliśmy biała armię, stawiliśmy opór w nierównej walce z Ententą, zlikwidowaliśmy kułaków, rozgromiliśmy bandę trockistów, jesteśmy zdecydowani wygrać walkę z faszyzmem – to co, nie poradzimy sobie z Szewczukiem?

            Wśród obecnych przebiegł szmer, oznaczający, ze tak, będzie trudno, ale poradzimy sobie.

            Gdy prokurator wygłaszał swoja mowę, Jermołkin kręcił się i wiercił na krześle. Wydawało mu się, że wszyscy, włączając Chudobczenkę, Riewkina i Filipowa od czasu do czasu rzucają nań badawcze spojrzenia, jakby sprawdzali, jak się ustosunkuje do wydarzeń, czy czasem nie współczuje Szewczukowi jako potencjalnemu wspólnikowi.

            Prokurator jeszcze nie zdążył usiąść, gdy Jermołkin zerwał się na równe nogi, jeszcze nikt nie udzielił mu głosu, a on już mówił. Najwyraźniej chciał jak najszybciej wygłosić jakąś przemowę, żeby wszyscy obecni mogli docenić, jakie ma słuszne i niezachwiane poglądy.
- Towarzysze, z ogromnym zapałem robotnicy naszego rejonu … - zaczął, ale widocznie ze zdenerwowania stracił rezon, zgubił wątek, wpadł w histerię i zaczął wykrzykiwać cos o jakimś trzyipółletnim chłopcu, którego Szewczuk chciał zabić, a może zarżnąć, ale tego tez nie dokończył, zdenerwował się jeszcze bardziej i zaczął wykrzykiwać „łajdak” i „bydlę”, miotać się w konwulsjach i pluć śliną …

- Borysie Jewgieniewiczu, co z wami? – zaniepokoił się Riewkin.
- Łajdaku! – szamotał się Borys Jewgieniewicz.  -  Bydlaku! Mój syn … trzy i pół roczku …

            - Boria, Boria! – podbiegł do niego Nieużelew. – Proszę, uspokój się, napij się wody. Ja rozumiem, że jest ci ciężko, nas wszystkich to boli … Najświętsza rzecz, to,  o co walczyliśmy, to, za co dzisiaj przelewamy krew na wszystkich frontach … Ale ja ci obiecuję, Boria, że żadnym Szewczukom nie damy skrzywdzić naszej władzy radzieckiej!
Przyniesiono wodę, poczekano, aż Jermołkin się uspokoi.
- Kontynuujmy, towarzysze – powrócił Riewkin do przerwanego tematu. – Przed chwilą występował towarzysz Jewgieniewicz, być może z nadmiernym żarem. Ale generalnie słusznie. Myślę, że w tej sprawie wszystko jest jasne.
- Co tu może być niejasnego! – poparł go Borysow.
- A dla mnie to nie jest jasne! W odległym kącie, z szurgotem odsuwając krzesło, wstał Beniamin Pietrowicz Parniszczew, dyrektor elewatora, mężczyzna wielki, barczysty, z wijącymi się włosami, opadającymi na czoło.

            - Co tu może być niejasnego? – spłoszył się Borysow. W jego głosie zabrzmiało zdziwienie oraz niepokój, ze sprawa może [przyjąć niespodziewany obrót, i zarazem groźba, że jak tam coś jest dla kogoś niejasne, to można wyjaśnić przy jakiejś okazji.

            - Dla mnie to nie jest jasne! – powtórzył Parniszczew, lekceważąc groźbę. – Może towarzysz Borysow jest taki mądry, ze wszystko łapie w lot, a ja jestem głupi i nie łapię. Dlatego powiem tak: tu, widzę, niektórzy są w gorącej wodzie kąpani, spieszą się, urządzają histerię i działają na łapu-capu. A przecież chodzi nie o coś tam, ale o los człowieka! Człowieka! – powiedział dobitnie Parniszczew i potrząsnął palcem wskazującym. – A my nie mamy prawa decydować o tym losie bez dokładnego zbadania sprawy. Ja, towarzysze, chciałbym porozmawiać z tym człowiekiem. Jak się nazywasz?
- Szewczuk – przypomniał ochoczo nauczyciel.
- No więc ja tego Szewczuka w ogóle osobiście nie znam. Może i gdzieś się tam widzieliśmy, na ulicy czy w kinie, ale ja tego nie pamiętam. A więc do dnia dzisiejszego, jak to mówią, było mi obojętne, czy w ogóle żyje gdzieś jakiś Szewczuk, czy nie. Ale po wysłuchaniu tej sprawy ja jednej rzeczy nie potrafię zrozumieć. Przecież ty – zwrócił się do Szewczuka – jesteś człowiekiem radzieckim?
- Radzieckim – zgodził się pospiesznie Szewczuk.
- Komunistą?
- Komunistą – potwierdził nauczyciel.
- Więc jak mogłeś to zrobić!? – huknął Parniszczew.
- Co zrobić? – spytał zaskoczony Szewczuk. Był wyraźnie zbity z tropu. Wydawało mu się, że Parniszczew chce go w jakiś sprytny sposób wybronić, chciał z nim współgrać, tylko nie wiedział jak.
        - Ty, Szewczuk, ty mi tu nie tego, przestań robić z siebie cnotkę, za przeproszeniem. Zebrali się tu twoi towarzysze, przejęci twoim losem. Patrz, są tu niemal wszyscy kierownicy rejonu! Nawet sam towarzysz Chudobczenko pofatygował się osobiście! I oni wszyscy oderwali się od ważnych spraw tylko po to, żeby cię wysłuchać, a ty … ty …
Parniszczew poczerwieniał, oczy wyszły mu z orbit, śpiewał w natchnieniu jak słowik.

Szewczuk wpatrywał się w Parniszczewa szeroko otwartymi oczami, ale nie mógł zrozumieć, czy ten go wyciąga, czy pogrąża.
- Przecież ja … - zaczął, ale Parniszczew machnął ręka, przerywając mu:
- Poczekaj z tym swoim: „ja”. Ja i ja!. No cóż, rozumiem, że, dajmy na to, nie chcesz być komunistą, nie chcesz być człowiekiem radzieckim …
- Chcę! – powiedział z uczuciem Szewczuk, przyciskając ręce do piersi.
- Ale teraz -  mówił dalej Parniszczew, nie słuchając – w tych jakże ciężkich dla naszego kraju chwilach mógłbyś przypomnieć sobie o tym, że jesteś Rosjaninem!
Tak, towarzysze – Parniszczew przybrał ton elegijny – czytałem niedawno w gazecie o pewnym hrabim czy tez księciu z niedobitych białogwardzistów, który mieszka w Paryżu. I ten człowiek, tak zajadle nienawidzący władzy radzieckiej, teraz decydowanie odmówił współpracy z Niemcami. „Teraz – powiedział – gdy nad naszą ojczyzna zawisły czarne chmury, nie jestem hrabią czy antybolszewikiem, teraz jestem przede wszystkim Rosjaninem”.

            Wszyscy zaklaskali, rozumiejąc, że Szewczuk stoi znacznie niżej niż tamten hrabia.

- Tak, Szewczuk – przemawiał dalej Parniszczew – dopuściłeś się ohydnego, niegodnego czynu. Ale teraz przynajmniej miej odwagę przyznać się do niego! Wtedy ja pierwszy obejmę cię jak brata! – Parniszczew rozłożył szeroko ręce i nawet zrobił krok w stronę Szewczuka, ale od razu odwrócił się i usiadł na miejscu. – Z mojej strony to wszystko – powiedział cicho.

            Wszyscy patrzyli w milczeniu na Szewczuka, który przestępując z nogi na nogę, gniótł w rękach starą budionówke z jednym uchem.

            No cóż, towarzysze, rzekł Riewkin. – pozwoliliśmy wypowiedzieć się Szewczukowi. Sami słyszeliście, zapiera się, nie chce się przyznać do błędu …
- Ależ chcę, chcę! – zawołał Szewczuk niemal z płaczem.
- Ach tak? – zdziwił się Riewkin. – Cóż, towarzysze, posłuchajmy.

            Szewczuk wstał. Podszedł do stołu i wczepił się palcami w sukno.

- No! – zachęcił go Riewkin.
- Towarzysze! – przemówił niespodziewanie głośno Szewczuk. – Popełniłem czyn haniebny dla komunisty. Pierwszego dnia wojny, gdy usłyszałem wiadomość, która mną wstrząsnęła, wykazałem się małodusznością i wyrwały mi się słowa znanego rosyjskiego przysłowia:
„Masz babo, dzień Juriewa!”
Było to błędne, politycznie niedojrzałe wystąpienie i rozumiem, ze w konkretnej sytuacji niektórym towarzyszom moja wypowiedź mogła się wydawać wroga …

            Co znaczy „mogła się wydawać”? – przerwał mu wojenkom.
- Chciałem przez to powiedzieć, że obiektywnie moja wypowiedź może nawet i wygląda … ale ja nie chciałem …
- On nie chciał – pokręcił z niedowierzaniem głową Nieużelew.
- Nie ma słów -  dodał Kurdiumow.
- Słuchaj no, Szewczuk – powiedział Borysow, nawet jakby serdecznie. – Jeśli już zacząłeś się przyznawać, to nie kręć. Tutaj są sami swoi, te ściany niejedno słyszały, wykładaj kawę na ławę.
Bo to „chciałem”, „nie chciałem” – a mało to rzeczy ludzie by chcieli? Ja być może chciałbym teraz kotłować się z babą na pierzynie, a tu trzeba się z tobą męczyć. I ty swoje, chciałeś, nie chciałeś, a sam widzisz, jaka za tobą jeszcze kolejka. Ty nam tu w głowach nie mieszaj, zacząłeś mówić, to mów do końca: moje wystąpienie było politycznie niedojrzałe, oszczercze i obiektywnie wymierzone przeciwko partii. Tak?

- Tak – potwierdził cicho Szewczuk.
- No właśnie. – Borysow odwrócił się do innych członków egzekutywy. – Jak widzicie, towarzysze, Szewczuk przyznał się do wszystkiego. A tu niektórzy, tacy niby dobrzy i litościwi, chcieli się ograniczyć do nagany. A o jakiej naganie  może być mowa, towarzysze, gdy cała sprawa cuchnie wrogim podstępem i prowokacją polityczną? Tak właściwie to nie my powinniśmy zajmować się Szewczukiem, ale powiedzmy to sobie szczerze, towarzysz Filipow.

            Borysow usiadł, a Szewczuk nadal stał, blady jak śmierć. Obejrzał się na Parniszczewa, ale ten nie spieszył się obejmować go jak brata.

            - No dobrze – rzekł półgłosem Riewkin, wymieniając spojrzenia z Chudobczenką. – Kwestii, kogo oddawać towarzyszowi Filipowowi, na razie rozstrzygać nie będziemy, ukarzemy Szewczuka naszą władzą. Myślę, ze po tym wszystkim, co tu usłyszeliśmy, powinniśmy potwierdzić decyzję organizacji szkoły o wykluczeniu Szewczuka z partii.
            - Jak to potwierdzić? – odezwała się Raisa Siemionowna Gurwicz, ordynator szpitala.
- Pozwólcie mi na dwa słowa? - poprosiła, wstając.
            Pozwolono.
- Towarzysze – zaczęła wzburzona. – ja jestem przerażona tym, co usłyszałam. Dosłownie włosy stanęły mi dęba. Ja nie rozumiem! Moja córka Swietłana uczy się w siódmej klasie tej szkoły, w której wykłada ten towarzysz czy tez obywatel … już sama nie wiem, jak go nazywać. Oboje z mężem zawsze wychowywaliśmy Swietoczkę w duchu naszych ideałów, wpajaliśmy jej miłość do ojczyzny, do partii, do towarzysza Stalina i wierzyliśmy, że pedagodzy również uczą naszą córeczkę tego samego. A teraz wyraźnie widzę, kto ją uczy! Towarzysze, ja nie rozumiem, jak można było powierzyć wychowanie naszych dzieci takiemu człowiekowi? Jak on mógł z takimi poglądami przeniknąć do radzieckiej szkoły? Kto mu w tym pomógł? Przecież jeśli powiedział coś takiego, i to w dniu, gdy wszyscy radzieccy ludzie … to co on mówił wcześniej? Nie, towarzysze, nietrudno wykluczyć Szewczuka, ale to za mało. Za mało! Trzeba dokładnie prześwietlić cały kolektyw pedagogiczny, dyrekcję szkoły, dowiedzieć się, jak wytworzyła się ta niezdrowa sytuacja, w której mógł bezkarnie działać taki Szewczuk. Myślę, towarzysze, że musimy skierować do szkoły komisję partyjną i wykryć wszystkie niezdrowe elementy, które mogły się tam zagnieździć. W przeciwnym razie ja osobiście, jako matka, nie będę mogła puścić do szkoły swojej córeczki. Już wolę, żeby nie otrzymała żadnego wykształcenia, niż gdyby miała … gdyby miała … Wybaczcie, ale nie mogę … - wykrztusiła Raisa Siemionowna przez łzy i usiadła, zasłaniając twarz rękami.

            Wystąpienie Raisy Siemionownej zrobiło wrażenie, w Sali zahuczało. Riewkin postukał ołówkiem w karafkę.
- Raisa Siemionowna ma niewątpliwie rację – powiedział. – najwyraźniej w szkole, w której uczył Szewczuk, pojawił się niezdrowy klimat. Wygląda na to, że dyrekcja utraciła czujność, a to nie może nie martwić. Przecież to właśnie szkoła ma wychowywać naszych następców, to właśnie tam tworzy się moralny fundament nowego człowieka. I nie możemy obojętnie patrzeć na tych, którzy kładą te fundamenty. Dlatego wrócimy jeszcze do tego w najbliższym czasie, a na razie, towarzysze, nie przedłużając, doprowadźmy do końca tę sprawę. Wysunięta została propozycja potwierdzenia wykluczenia z partii, Są inne propozycje? Nie ma? Głosujmy. Głosują tylko członkowie egzekutywy. Kto za, kto przeciw? Nikt się nie wstrzymał? Przyjęte jednogłośnie. Towarzyszu Szewczuk, macie przy sobie legitymację?

Szewczuk milczał, zaciskając palce na suknie i patrząc proste przed siebie.
- Szewczuk, do was mówię! – podniósł głos Riewkin. – Połóżcie legitymację na stole.

            Szewczuk wytrzeszczył nagle oczy, stanął na palcach, dziwnie, jakby ze świstem i hukiem wciągnął powietrze i zrobił krok w tył, ciągnąc za sobą sukno ze wszystkimi karafkami, szklankami, popielniczkami i kałamarzami.
- Towarzyszu Szewczuk! – zawołał Riewkin. – co wy robicie! Opamiętajcie się!
Ale na twarzy Szewczuka pojawiła się złość i zarazem wyraz jakiejś nieobecności. Nadal się cofał, jednocześnie coraz bardziej odchylając się do tyłu, a przy tym na wargach pojawiły mu się różowe pęcherzyki piany. Ktoś zerwał się z krzesła, ktoś siedzący po drugiej stronie stołu złapał sukno, próbując  je utrzymać. Sukno pękło, spadła karafka, rozległ się brzęk szkła. I wtedy Szewczuk, z kawałkiem sukna w garści, na sztywnych nogach, runął na wznak. Chrzęstnął kark.

(…)

Raisa Siemionowna pochyliła się nad ciałem (…)  -  brak pulsu – oznajmiła (…) , prostując się z trudem.”

*)         Autor:  Włodzimierz Wojnowicz. Tytuł:  „Pretendent do tronu”.
Fabryka bestsellerów, Warszawa 2012. Tłumaczyła Ewa Skórska.
Wydawca: Buchmann Sp. z o.o., Warszawa.

_____________________________________________________________________________-

UWAGA:         
Wszelkie podobieństwo bohaterów ww. epopei o dalszych  losach żołnierza Czonkina  do osób znanych obecnie z aktywności w mediach czy w polityce krajowej, nie pomijając, rzecz jasna, linczmenów i linczłumenek znanych z  s24, jest nieprzypadkowe.


 

 



           

 

unukalhai
O mnie unukalhai

Na ogół bawię się z losem w chowanego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura