unukalhai unukalhai
1315
BLOG

Krasiński o Pileckim

unukalhai unukalhai Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

                 Sześćdziesiąt sześć lat temu, 25 maja 1948 r. [1] w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie wykonano  egzekucję na  Bohaterze Polski Niepodległej  -  rotmistrzu Witoldzie Pileckim.

Poniżej  zamieszczam fragmenty  z książki Janusza Krasińskiego pt.: „Na stracenie”
(edycje: Zakład Wydawniczy  „Versus” 1992,  Wydawnictwo ARCANA  2006). [2]
Miejscem fabuły  jest   jedna z cel  w więzieniu na ul. Rakowieckiej w Warszawie w 1948 roku.
Przypisy, których numerację  umieściłem w nawiasach kwadratowych  […],  są mojego autorstwa.

                „Bo wiesz, córka Ryszarda to … wspaniała dziewczyna. Niezwykle urodziwa i inteligentna. Niestety, zakochała się w partyjniaku.
- Ooo! – jęknął Szymon.[3]
- Otóż tak. Dla Ryszarda to straszny cios. Ten przedziwny romans… Ukrywano to przed nim. I matka,
i córka. Dowiedział się dopiero po sprawie. To było gorsze dla niego niż sam wyrok.. I wyobraź sobie,
że on mi zazdrości, a wiesz czego? Że moja córka siedzi tu piętro niżej razem ze swoją matką. I ja to rozumiem. Ale nie o tym chciałem z tobą mówić. Bo… nie wiem, czy wiesz… W izolatce na „dziesiątce” [4] siedzi jego przyjaciel z tej samej sprawy. Kara śmierci. I jest niewielka nadzieja na to, że prezydent Bierut skorzysta z prawa łaski. Ryszard żyje pod groźbą tej egzekucji. Wie, że  każdej nocy mogą stracić jego przyjaciela. To Witold, chyba słyszałeś?

- Tak, słyszałem. Więzień Oświęcimia.
Docent Andrzej surowo ściągnął brwi.
- Więzień? No, niezupełnie.
- Nie rozumiem. Przecież siedział.
- Siedział, tak, prawie trzy lata. Ale nigdy tak naprawdę nie był aresztowany. Dostał się tam z własnej woli.
To niezwykły człowiek. Postanowił założyć w Auschwitz tajną siatkę wojskową. Zgłosił się do swojego dowódcy, wymógł pozwolenie, dał się wziąć żandarmom w jakiejś sfingowanej wpadce i dotarł tam, gdzie chciał. W dwa miesiące po upadku Francji! Otrzymywałem jego raporty. Wstrząsające…Wysyłaliśmy je przez Szwecję do Londynu. Jestem pewien, że odegrały znaczną rolę w propagandzie na rzecz przystąpienia Stanów Zjednoczonych do wojny. Bo tym niedowiarkom Amerykanom trzeba było dowodów. W głowach im się nie mogło pomieścić, ze można ludzi tysiącami zapędzać do komór gazowych [5]. Czekaj, przecież i ty tam byłeś…[6]. Powiedz mi, jak można bronić się linijką przed inwazją tyfusowych wszy? To z jego raportów. I tak mi utkwiło w pamięci.

- Nie wiem, zgarniać – odparł Szymon. – Każdy bronił się, jak mógł.
Rząd idących przed nimi zatrzymał się, aby przepuścić niosących konwie z wodą, i ruszył ponownie.
_ Nic mnie tak nie przeraza jak robactwo – rzekł pan Andrzej. – Nie nuży cię kierat? Nie?... [7].
Ale zmień nogę. W kieracie ważne jest, aby chodzić w nogę. Co to ja chciałem powiedzieć? Aha… Po upadku Francji. Dwa miesiące po upadku Francji! To tak jak po wyroku śmierci na Europę. Lagier, szpital i inwazja tyfusowych wszy… Hitler przygotowywał się do ataku na Anglię. I wyobraź sobie … około tysiąca zaprzysiężonych! Organizacja z własna łącznością, wywiadem, z radiem pod podłogą w gabinecie komendanta szpitala… i tajny sąd. Pierwszy w świecie sąd, który sądził hitlerowskich zbrodniarzy. Sowiety były jeszcze w najlepszych stosunkach z Hitlerem.
- Sąd? – zdziwiła się Szymon, znał warunki obozowe i wydawało mu się to wprost nieprawdopodobne.
 - I wykonywano wyroki?! Nigdy o tym nie słyszałem.

- Byłoby bardzo źle, gdyby każdy więzień o tym słyszał – odparł docent Andrzej.  – A wyroki… Myślisz pewnie, że tak jak na ulicach warszawy, kula w łeb i kartka z napisem „AK”. No nie… kule musiały zastąpić tyfusowe wszy. Szpital prowadził ich hodowlę. Utykano je w oczka swetra i darowywano skazanemu. Przyznam się, ze mną to wstrząsnęło. Wydawało mi się nieludzkie. Jak to, Witold, ten wspaniały człowiek wyrzucony z jakiejś obozowej funkcji za odmowę uderzenia więźnia, maczał palce w tak ohydnej sprawie! Zleca lekarzom czynność należna wyłącznie katu! Rychło jednak odeszły mnie moralne niepokoje. Wpłynęły następne raporty. Przerażające. Pewnemu konfidentowi gestapo organizacja dolała do zupy krotonowego olejku, wiesz, na laksę [8]. Zgłosił się zaraz do szpitala z bólem brzucha. Zrobiono mu zdjęcie płuc i zamieniono ze zdjęciem jakiegoś gruźlika. Po czym podsunięto je dyżurującemu esesmanowi,  a ten bez mrugnięcia okiem wstrzyknął mu fenol do żyły. Zabił go w ramach akcji oczyszczania obozu z gruźlicy. Wykonał nieświadomie wyrok tajnego sądu. No, należałby mu się za to jakiś ładny ciepły sweterek, nie sądzisz?

                Szymon czuł, że odżywają w nim nagle koszmarne obozowe wspomnienia.
- Więc dlaczego nie zlikwidowano w ten sposób największych zbrodniarzy?! – zapytał. – Doktora Mengele czy Palitzscha?!
- Ciszej! – powiedział docent Andrzej i rozejrzał się podejrzliwie. – Palitzsch? A wiesz , kto to taki?
- Wiem.  SS-Hauptscharführer  Gerhard Palitzsch, morderca dwudziestu pięciu tysięcy więźniów. Najchętniej strzelał do młodych kobiet, w brzuch albo w usta.
- Był i na niego wyrok – rzekł pan Andrzej. – Witold doniósł nam o próbie jego likwidacji. Niestety Palitzsch wyszedł z tego cało. Ukryte w sweterku wszy zabiły jego zonę. Nieszczęsny to przypadek, ale niezwykle korzystnie wpłynął na zbrodniarza. Może ocalono w ten sposób następne dwadzieścia pięć tysięcy? I nie dziw się, ze zaakceptowałem w duchu tę nieludzką metodę. Ja, który jestem przeciwny karze śmierci.
                Przeszli obok otwartego okna. Wionęło przez kraty rześkim chłodem. Były szef więziennego wywiadu zamilkł na jakiś czas, jakby szukając czegoś w pamięci.
- A „czarna skrzynka”…? Musiałeś o niej słyszeć… Gestapowska skrytka pocztowa na donosy.
- tak, pamiętam, wisiała na szrajbsztubie [9]. Nawet widziałem takich, co tam wrzucili.
- Może widziałeś i tych  co wyjmowali? To byli ludzie Witolda. Robili to na jego zlecenie. Opróżniali skrzynkę potajemnie, niszczyli co najgroźniejsze i wrzucali z powrotem te mniej szkodliwe. Wielu ludzi zawdzięcza temu życie. I to nie tylko Polaków. Niszczono donosy na Czechów, Żydów, Francuzów… nie kierowano się względami narodowościowymi ani politycznymi, bo takie były założenia tej organizacji. Ratowano, kogo się dało, nie bacząc na to, ze można było za to samemu trafić pod „czarną ścianę”[10]. Kara śmierci dla Witolda to pośmiertna zemsta nazi. Wyrok gestapo utrzymany w mocy przez polskich sędziów.
- Chyba nie za to go przecież skazali – wzdrygnął się Szymon. – To niemożliwe!
Docent Andrzej nachmurzył się.  – Tak by się wydawało – rzekł.  – gdyby nie list do premiera Cyrankiewicza. Witold miał zaszczyt siedzieć z nim razem w obozie, a nawet działać wspólnie w tej samej organizacji. Znali się więc dobrze. Mieli tez wspólnego znajomego lekarza Niemca, oskarżonego po wojnie o dokonywanie eksperymentów na więźniach – zwolnionego zresztą z braku dowodów przez angielski sąd. Rząd polski domagał się jednak jego wydania. I Witold napisał do pana premiera list w tej sprawie. Przytoczył opinie świadków, którym oskarżony uratował życie, przypomniał, że lekarz ten współdziałał z ich tajną siatką – słowem, zaangażował się w jego obronie. I niepotrzebnie się tym przypomniał. W odpowiedzi dostał propozycję dobrej państwowej posady.

- A Anglicy? Wydali Polsce tego Niemca?
- Ach, to nieważne – rzekł pan Andrzej.  – Witold po prostu za dużo napisał w tym liście. Przypomniał całą działalność założonej przez siebie organizacji. I to był fatalny błąd.„AK – zapluty karzeł reakcji”, a tu nagle taka piękna karta! Ochotnik do hitlerowskiego piekła, śmiercionośne sweterki dla oprawców, organizacja ucieczek, raporty dla zagranicy i walka na śmierć i życie z katami ludzkości – i to wszystko w momencie, gdy reżimowa prasa trąbiła wyłącznie o zasługach pana premiera, który po wybuchu wojny z Sowietami opuścił nagle siatkę Witolda i założył własną – komunistyczną. I rozumiesz, w dodatku ten lęk przed strasznym blamażem. Bo przecież, komuniści, nieliczni i przypadkowo zresztą wtedy siedzący w obozie, przez cały czas trwania  układu Ribbentrop – Mołotow nie bardzo wiedzieli, czy maja być za, czy przeciw Hitlerowi. I Witold, niestety,przypomniał  im to w liście. Odmówił tez przyjęcia posady. W kilka dni później znaleziono u niego w piwnicy karabin maszynowy. Przygotowanie zamachu na rząd. Prokurator wniósł o najwyższy wymiar kary, a polski sąd wziął na siebie hańbę tego wyroku.

- A pan premier?! Tak po prostu wydał go na śmierć?!
- Kto go wydał, tego nie wiemy. I nie spiesz się z oskarżeniami. Nie posądzaj dygnitarza o takie okrucieństwo. To tylko przestraszony uległy inteligent. Przed nim podobno historyczna rola – zjednoczenie dwu robotniczych partii. Do tego potrzebny niepodważalny autorytet i chlubny życiorys. Ktoś postanowił mu je zapewnić i nie mógł dopuścić, aby dzielił popularność i swoje obozowe zasługi z takim karłem reakcji jak Witold Pilecki. Bo w tej wybebeszalni  dusz wszystko… nawet życiorys dygnitarza, znajduje się w obcych rękach. Taki ma być, a nie inny. A kto go podważa, podważa wytyczony bieg historii i winny jest śmierci. Witold, oficer niepodległego wojska polskiego, który będąc więźniem, opracował plan rozbicia obozu zagłady i gotów był go zrealizować,
a po wojnie nie chciał przyjąć proponowanej mu posady, jest nie tylko niewygodny, ale i bardzo niebezpieczny.

(…)

- Więc Witold opracował taki plan rozbicia?  - Ledwie dobywał słowa ze ściśniętego gardła.
-  Tylko na wypadek, gdyby Niemcy chcieli wszystkich zgładzić. To niezwykle ryzykowna akcja. Rozbić i co dalej? Co zrobić z tymi setkami tysięcy ludzi?  Polski Spartakus? Zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że rzymianie  sobie poradzili z buntem, chociaż nie mieli karabinów maszynowych. Była więc to ostateczność. Jego organizacja miała zapewnić bezpieczne lądowanie spadochronowym skoczkom. Zdobył już klucze do magazynów esesmańskiej broni. Wiesz, to nie do wiary, jak niechętnie rozstawał się z obozem. Chciał tam dotrwać do końca. Słała więc łączników po zatwierdzenie swego planu i zapewnienie alianckiej pomocy:  bombardowania koszarów SS i powietrznych zrzutów. Ale łącznicy szli za druty, potwierdzali dotarcie do sztabu AK i cisza. Postanowił więc sam rozmówić się z generałem Grotem [12].  
-  I wtedy uciekł?
Docent Andrzej z dezaprobata potrząsnął głową.  – Nie mów:  uciekł. On nigdy nie nazywał tego ucieczką. Obrażał się za to. Mówił zwykle o powrocie do sztabu.
- Czy to ta, no, ucieczka samochodem komendanta obozu, z bronią, w mundurach esesmanów?  - zapytał, gdyż słyszał o takiej.

                Docent Andrzej zaprzeczył ruchem głowy.
-  Ależ skąd! Tę, o której mówisz, zorganizował innym. Sam wyszedł, jak powiadał, kuchennymi drzwiami. Przez piekarnię. Wiesz, znajdowała się już za drutami. Załatwiono mu tam pracę, zaopatrzono w wytrychy, fałszywe dokumenty, preparat do skrapiania śladów przeciwko psom, no i… cyjankali, na wypadek gdyby… ale udało się. W noc wielkanocną bez trudu spili esesmanów [13]. Niestety, zanim dotarł do Warszawy, generał Grot został aresztowany. Ale i tak nikt nie mógł już zapewnić zrzutu skoczków, broni ani bombardowań esesmańskich koszar. Wiesz pewnie dlaczego? Nie?.. Alianci zdążyli przehandlować Polskę. Zostaliśmy wyłączeni ze strategicznych planów Zachodu. Właśnie wstrzymano zrzuty broni dla AK jako faszystowskiej organizacji na specjalne żądanie Stalina.
- Jakże można było w to uwierzyć?! Byłem przecież w Armii Krajowej i…
- Ja też – powiedział docent Andrzej.  – Ale ani pan Churchill, ani pan Roosevelt nigdy nie byli w AK.
A mieli duże kłopoty na zachodnim froncie. Zależało im na Stalinie.

                Wyszli z kieratu i stanęli przy oknie.
- Nie wiem, w której celi siedzi Witold  - powiedział były szef więziennego wywiadu.  – Ale popatrz, może nasz wzrok padnie na ten sam przedmiot za kratami. Zawsze to jakiś ślad w pamięci.

Wsparty o parapet spoglądał wiec na więzienne podwórze. Między kocimi łbami dziedzińca porastały nędzne kępki trawy, przyprószone topniejącym śniegiem. Od pawilonu śledczego pod czerwonym murem ze strażniczymi wieżyczkami biegł chodnik z płyt. Prowadził prosto do miniaturowego budyneczku, jakie widuje się na rogatkach. Czerwona dachówka, zamknięte okiennice i drzwi z żelaznymi okuciami.

- Ten budynek  -  rzekł docent Andrzej  -  tam wiesza się zbrodniarzy wojennych i pospolitych morderców. Skazańcom politycznym przysługuje zaszczytniejszy koniec. Strzał w tył głowy. Schodzą do piwnicy do połowy schodów… ale nie myśl o tym. Jest jeszcze nadzieja. Premier Cyrankiewicz… on może zechce wyjednać łaskę u prezydenta. Zabiega o to rodzina Witolda. Więc nie przesądzajmy. I nie wspominaj Ryszardowi o naszej rozmowie. Przyniósł właśnie z widzenia wiadomość, ze w szkole zapytano córeczkę Witolda, czy ten skazany na śmierć zdrajca narodu to jej tatuś.

(…)

                Nocna cisza, kto żyje, udaje, że śpi. Tylko Kalicki  -  niezmordowany świadek wszystkiego, co się tutaj zdarzy  -  wspina się na palce, wygląda z ukosa, nagle rzuca się na środek okna, gwałtownie odwraca twarz i woła zdławionym szeptem:

- To nie Handke, to Witold! Prowadza Witolda!
- O Chryste!

                Kapitan jak na alarm poderwał się z legowiska i skacząc po leżących dopadł do kraty. Szymon tuz za nim, czując, ze depcze po ludziach bosymi stopami. Przetarli zapotniała szybę – pusto. Z okiennych szczelin ciągnęło przejmującym chłodem. Po chwili wcisnęła się między nich jeszcze jedna głowa.
To ksiądz. W więziennej koszuli dygoce z zimna.
- Zdrowaś Mario, łaskiś pełna…

                Za oknem bezgwiezdne niebo, ciemna noc i mżawka… Drobna, gęsta (…) – rozprasza światło reflektorów. Mokro. Wąski , spękany chodnik biegnie od lampy do lampy miedzy błyszczącymi kamieniami. Idą… Na lewo od śledczego pawilonu wzdłuż więziennego muru sunie kilka kołyszących się cieni. Wchodzą właśnie w jasny krąg. Złotozielona rosa na sukniach mundurów. Dowódca egzekucyjnej grupy w sztywnej rogatywce szasta nonszalancko połami płaszcza. Pewny siebie, wie dokąd i kogo prowadzi. Tuz za nim niezwykła trójca – ręka w rękę skuta kajdankami. Dwóch po bokach w bojowych szynelach, w naciśniętych głęboko na oczy czapkach, a miedzy nimi jakby karnawałowy przebieraniec - skazany. W angielskim battle-dresie i przedziwnym nakryciu głowy. Ni to żałobna wdowa otulona czarną chustą, ni średniowieczny kat. Idzie niepewnie jak oślepiony koń. Śmiertelny kaptur, podwiązany pod szyją, szczelnie zasłaniu mu oczy. Rzuca niespokojnie omotaną głową. Z tyłu za nimi dwóch z naganami i prokurator. Wojskowy  -  ze świńską teczką w ręce, w kamaszach i krótkim do kolan płaszczu  -  adiutant śmierci. W czasie procesu podeszła do niego żona oskarżonego. Głos jej drżał, ale wyjątkowo spokojna. Próbowała przywołać na pamięć zasługi męża w Oświęcimiu.
„Wrzody. Wrzody  -  powiedział  -  należy wycinać dla zdrowia organizmu. A pani mąż jest właśnie takim wrzodem na ciele społeczeństwa. A zasługi… tak, znamy, ale wróg nie ma zasług. Niech pani niczego od nas nie oczekuje.”
Więc pozostało jej już tylko czekać na ogłoszenie wyroku. Najwyższy wymiar kary… a i jeszcze, żeby nie odgrzebywano czasem zasług w przyszłości: pozbawienie praw honorowych i obywatelskich na zawsze. Tak jest… bo ktoś, kto nie chce zrozumieć nieuniknionych procesów historii, winien jest śmierci pohańbieniu! Potem w tej świńskiej teczce przyniósł mu do celi odpowiedź prezydenta Bieruta. Trudno to sobie wyobrazić. To musi być okropne… ta niepewność, ta teczka, co on z niej wyciągnie? Łaskę czy śmierć, dożywotni barłóg czy łopatę i w piach? Krew ścina się w lód. Krew ścina się w lód. Ręce chcą się czepiać sprzętów, głowa  -  strącić zarzucony na nią kaptur. Ale ten straceniec spokojny. Tylko zapadłe policzki i posiniałe wargi. Przecząco potrząsa głową. Nie, nie… nic nie pisał, żadnej prośby o łaskę. To adwokat na prośbę rodziny. Tak, prawda, złożył swój podpis, jakże mógłby odmówić córce i żonie?  Ale nie jest ciekaw odpowiedzi. Nie będzie czytał, to zbędne. Pan prezydent na pewno wiedział, jak ustrzec naród przed groźbą zamachu na jego osobę. On, Witold, chciałby tylko wiedzieć, czy będzie mu wolno zobaczyć się raz jeszcze z żoną. Nie?!... jakże mu żal. To jego ostatnie życzenie. Niczym już przecież nie zagraża ustrojowi. Spuścił głowę, nie widać twarzy. Ręce splecione, trudno nawet dostrzec, czy drżą. Jeszcze tylko pytanie, ostatnie: czy jego zona będzie mogła go stad zabrać? To znaczy… jego zwłoki? 
Ach tak… Nic mu na ten temat nie wiadomo. Rozumie… Grzebanie to sprawa nie należąca do prokuratora. Do celi weszli dwaj oprawcy. Nie bronił się, gdy zakładali mu kaptur.

Ano naprzód, panie rotmistrzu!

                Teraz przemarsz strzelców. Nocny ront paradnym krokiem przemierza więzienne podwórze.
(…) Minęli okno. Ten budyneczek tam… już niedaleko. Rosa na dachówce odbija się czerwonozłotym światłem reflektora. W sionce zdejmą mu kaptur, odepną kajdanki i popchną do przodu.
Śmiało, panie rotmistrzu, ostatnia szarża! Który to pułk ułanów? Ale nie będzie już cudu nad Wisłą.
Wnętrze wybite dębowymi belkami, żeby kula, gdy przebije głowę, nie dała rykoszetu.

Przypisy:

1/ Witold Pilecki został aresztowany przez funkcjonariuszy UB w dniu 8 maja 1947 r.;

2/  „Na stracenie”  jest pierwszą  z  cyklu czterech książek  zawierających autobiograficzne przeżycia  ich Autora. Cykl obejmuje  lata od powrotu  Janusza Krasińskiego z amerykańskiej strefy okupacyjnej na terenie Niemiec (po uwolnieniu go przez Amerykanów z obozu w Dachau) do Polski w 1947 r., aż  do zabójstwa bł. ks. Jerzego Popiełuszko w  październiku 1984 r.
Pozostałe książki cyklu noszą tytuły:
„Twarzą do ściany” (SW „Czytelnik” 1996,  Wyd. ARCANA 2006);
„Niemoc” (Pruszyński i S-ka 1999, Wyd. ARCANA 2006);
„Przed agonią”  (Wyd. ARCANA 2005).

3/ Szymon Bolesta – nazwisko bohatera cyklu autobiograficznych książek Janusza Krasińskiego  (jak wyżej). Bohater to alter ego  pisarza;

4/ Pawilon X  więzienia na Rakowieckiej w Warszawie. Osadzano w nim skazanych na karę śmierci, aby oczekiwali tam na wykonanie wyroku;

5/to licentia poetica Autora, wybudowanie i uruchomienie pomieszczeń  specjalnie przeznaczonych na  komory gazowe to okres późniejszy (w praktyce od  połowy 1942 r.),  niż data  przystąpienia USA do wojny. Raporty Pileckiego nie mogły mieć wpływu  na tego rodzaju decyzję;

6/ Janusz Krasiński został osadzony w Auschwitz po upadku Powstania Warszawskiego (miał wówczas 16 lat), następnie po ewakuacji więźniów z Auschwitz został umieszczony w obozie pod Norymbergą (KL Flossenbürg), skąd w końcu marca 1945 r. trafił do Dachau (ewakuacja piesza). W końcu kwietnia obóz Dachau został wyzwolony przez oddziały armii amerykańskiej (29.04.1945 r.);

7/ kierat  -  rodzaj poruszania się przez więźniów w zatłoczonych celach. Chodzenie w kólko po celi z rękoma opartymi na ramionach więźnia idącego przed sobą. Konieczne było tzw. trzymanie kroku, czyli ruszanie tą samą nogą przez wszystkich chodzących w kieracie;

8/ laksa  -  biegunka;

9/ szrajbsztuba -  kancelaria obozowa;

11/ Ściana Śmierci -  mur przy Bloku 11, gdzie przeprowadzano egzekucje;

12/ Stefan Rowecki, ps. Grot i inne, gen. dywizji Wojska Polskiego, komendant główny Armii Krajowej (Sił Zbrojnych w Kraju) w okresie od 14.02.1942 r. do 30.06. 1943 r. Zadenuncjowany przez agentów wywiadu sowieckiego  i niemieckiego ulokowanych w komórkach wywiadu AK, aresztowany przez gestapo, osadzony w obozie w Sachsenhausen i zabity na rozkaz ministra spraw zagranicznych III Rzeszy H. Himmlera w początkowych dniach sierpnia 1944 r., po wybuchu Powstania Warszawskiego;

13/ w 1943 r. święto Zmartwychwstania Pańskiego (Wielkanoc) przypadało w dniach 25 i 26 kwietnia;

 








 

 

 

 

unukalhai
O mnie unukalhai

Na ogół bawię się z losem w chowanego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura