unukalhai unukalhai
557
BLOG

Wolność słowa

unukalhai unukalhai Kultura Obserwuj notkę 18

Jeśli ktoś uważa, że żyjemy aktualnie w czasach, w których wolność słowa jest największa w dziejach cywilizacji, to wypada wyznawców tej utopii rozczarować. Oto pierwszy z brzegu przykład felietonistyki z wczesnych lat Polski Odrodzonej po okresie zaborów, której tematem jest postać porównywalna wówczas do pozycji redaktora A.M. w czasach III RP. Wystarczy wyobrazić sobie, czy byłoby w III RP możliwe opublikowanie podobnego tekstu odnośnie wspomnianego redaktora w jakiejś gazecie regionalnej. A jeśli zostałby opublikowany, to można pokombinować, co stałoby się z ową gazetą i z autorem takiego felietonu. Niczego w oryginalnym tekście nie poprawiam, przypisów również nie podaję, bo mi się trochę tego odechciało, a kto ciekaw może sobie samodzielnie wyguglować. Reasumując, zmiany, zmiany, zmiany. Na gorsze

.A zatem voilà,oto felietonik Adolfa Nowaczyńskiego z "Gazety Bygdoskiej", nr 237 z 14.10.1925 roku, zatytułowany "Yellow Press ... w Polsce", traktujący o postaci Mariana Dąbrowskiego, założyciela sławnego "IKC-a".

"Z tym smokiem podwawelskim nikt nie chce rozpocząć walki. Ale nietylko to. Wszyscy obawiają się w walce z nim sekundować.  
Jak przeważnie wszystko, co złe na Polskę poszło w ostatnich sześciu latach z Krakowa, tak samo i typ i styl i rozpanoszenie brukowej prasy rozpoczęło się w Krakowie. Dopiero bowiem olbrzymie powodzenie i sukcesy finansowe krakowskiego światka, wdzierającego się już przez przedmieścia do stolicy,  zmusiło przedsiębiorców i warszawskich brukowców do takiego obniżenia i zdeprawienia tonu, jaki wedle ich pojęć  i nadziei daje gwarancje powodzenia w masach i rywalizowania z fuzlem krakowskim.
Kiedy pięć lat temu zwracałem uwagę poważnych publicystów w Warszawie na to, że należy rozpocząć bezwzględną walkę z gangreną  krakauerskiej prasy brukowej, alarm mój zbagatelizowano. Dzisiaj przyznają mi rację poniewczasie, kiedy już poważna ideowa prasa warszawska, bez względu na partyjne odcienie, ledwie zipie, a ster opinji publicznej dostaje się w ręce ostatecznej intelektualnej hołoty.
Upadają pisma poważne, reprezentujące pewne światopoglądy społeczne i polityczne, a rozpanoszyły się świadomie deprawujące i grające na zwierzęcych instynktach mas kurjerki i ekspresy. Ostatecznym wysiłkiem i przy samozaparciu się współpracowników egzystują jeszcze, bokami robiące: .,Dzień", ..Echo". ..Kurjer Polski". a szeroka publiczność rozczytuje się  już wyłącznie w masturbujących szmatach druku brukowego.
Prototypem tej prasy, zdobywającej obecnie Warszawę,  a idącej już na Lwów i Poznań jest moralnie najnikczemniejszy, krakowski ”Ilustrowany Kurjer Codzienny".

Dzieje tego pisma i jego głównego antreprenera to temat do powieści sensacyjnej, kryminalno detektywnej. "Poseł" Marjan Dąbrowski to postać na miarę zoloską. Jeżeli będzie się kiedyś pisało polskiego Anti-Plutarcha, to ten krezus krakowski zajmie tam poczesne miejsce obok Hamerlinga, Okonia, Haekkera, Halbersztadta  i innych. Biografja jego przypomina nieco biografję trzeciorzędnych miljonerów amerykańskich. Antreprener Dąbrowski jest typowym dokumentem na to, do czego dojść może urwipołeć, którego przyroda obdarzyła sprytem, węchem, kułakiem i  moral insanity. Pierwszym businessem wydawniczym dzisiejszego potentata był: "Żywot Świętej Genowefy",  który osobiście na straganach sprzedawał podczas odpustu w Kalwarji Zebrzydowskiej. I tu zetknął się po raz pierwszy z tłumem. Jako dziennikarz zaś terminował w roli reportera  w krakowskich pisemkach. Podczas wojny wypłynął w charakterze austrjacklego factotum, agitującego za zapisywaniem się na pożyczkę wojenną. Od tego czasu zaczął robić geszefty. W roku 1918 zwąchał  zwycięstwo Ententy i z zaciekłego austrofila  przekształcił się w ententofila. Z tych czasów istnieje dokument o jego ohydnej działalności dziennikarskiej w postaci listu otwartego jego ekskompana, dr. Zygmunta Rosnera, demaskujący przepastnie ohydne praktyki pana Dąbrowsklego tempore belli. We właściwym czasie dokument ten będzie opublikowany. Z pomocą grupy żydowskiej, na czele której stanął niejaki Roman Gruenwald, pan Dąbrowski podkupił antysemicki "Kurjer Codzienny" wysadziwszy jego założyciela  p. L. Szczepańskiego, poczem zmieniwszy „pismo”  na "ilustrowane", zaangażował tegoż p. Szczepańskiego I kilkunastu żydków bezrobotnych i nadał swemu organowi umiarkowany kierunek Iiberalno-filosemicko-antysocjalistyczny.
Ten pan M. Dąbrowski, poseł ziemi krakowskiej,  posiada prócz swego rynsztokowca jeszcze drugie pismo i teatr Bagatelę. W swoim przybytku sztuki deprawował pobożnych krakowian farsami łóżkowemi,  pornografją, a wreszcie on to wprowadził Dybuków co potem znalazło naśladownictwo w stolicy. W drugim swojem piśmie p. Dąbrowski rywalizuje  z krakowskim „Bocianem",  dając w każdym numerze moc golizny i nagości. Tygodnik  „Światowid” „drukuje" cyniczny rekin gazeciarski "we Widniu”, na „wideńskim” papierze, łupiąc w ten sposób skarb Państwa, gdyż opłata celna za czysty papier kredowy, idący z Austrji,  jest dziesięciokrotnie większa od cła za papier zadrukowany. W ten sposób, drukując pismo „we Widniu." wydawca „Światowida" „naprawia" naszą walutę.
W jakim typie są redagowane światowidy i szmatławce krakauerskiego Northcliffa, to wszyscy już wiedzą, gdyż zaraza podwawelska rozchodzi się podobno w 60 tys., i szlam miazmatyczny podlizuje już Lwów i Poznań z południa, rozszerzając gangrenę na całą Polskę. „Polityczny” redaktor tego przedsiębiorstwa wabi się symbolicznie Doktór Rubel. Skąd zaś się dzieje, że w takim plugawym fiakierblacie drukuje dwa razy na rok cały szereg profesorów uniwersytetu, wytłumaczono mi w Krakowie w ten sposób,  że na tydzień przed Wielką Nocą i przed Bożem Narodzeniem redakcja rozsyła pod adresem wszystkich uczonych, a często i ich żon,  sześćdziesiąt listów identycznej treści, proponujących napisanie dowolnej treści i długości artykułu za honorarjum 200 złotych; takiej pokusie podobno nikt tam oprzeć się nie może. I to nadaje ulicznikowskiemu szmatławcowi posmaku szanownego organu opinji publicznej.
Dla przyszłego powieściopisarza dodać tu trzeba ten jeszcze szczegół, że tenże sam pan Dąbrowski, który drukuje "Światowida" „we Widniu", tenże sam zafundował Krakowowi płytę „Nieznanego Żołnierza”, czyli że to,  czem obdarował Warszawę tak nieskazitelny Polak, jak PaderewskI. to Krakowowi dał taki Wiener Kerl, typ dla Gaboriaux. czy Conan Doylea, jak... Marjan DąbrowskI.

Szczytem sukcesu życiowego było poświęcenie łodzi motorowej  „Światowid",  przyczem pan Dąbrowski i jego otoczenie figurowało obok Prezydenta Rzeczypospolitej, jako chrzestni rodzice...

Jeżeli się zna całą brudną, jak bruk krakowski, genezę tego pana, nie sposób oprzeć się wstrętowi I obrzydzeniu moralnemu na widok takich indywiduów dochodzących w Polsce do potęgi i zaszczytów. Egzemplarz półanalfabety,  ocierający się tysiąckrotnie o kryminały, zamieszany w tysiąc afer ze szumowinami,  przekupujący i przekupywany, handlujący sumieniami głodomorów dziennikarskich i zmuszający ich do najobrzydliwszych manewrów i posług, fotografujący się obok Prezydenta Rzeczypospolitej !... Czy nie jest to podświadomą propaganda dla rojalistów i dla komunistów?
W dzisiejszym Krakowie ten przedsiębiorca od Bagateli I Światowida jest formalnie dyktatorem opinji publicznej. Drżą przed tym prasodziercą wszyscy, którzy sami ortograficznie pisać nie umieją, wszyscy z prawej i lewej. Boją się go Stańczyki z „Czasu", gdyż mógłby im wywlec z czasów wojny moc brudnej bielizny, jeszcze pochowanej. Charakterystyczne zaś jest, że omal nigdy nie ruszą go mocno socjaliści tamtejsi, aczkolwiek niema chyba, już nietyko na jeden Kraków, ale na Polskę całą, plastyczniejszego typu rekina kapitalistycznego.

W ten sposób rośnie bezkarnie od Krakowa ta nowa ośmIornica na ciele Polski, polipiemi mackami sensacji, pornografji, skandalu i korupcji sięgająca do innych miast. Plugawa, wrzaskliwa bibuła, którą steruje „Doktór Rubel", zohydza już bohaterski bruk Lwowa i czyste schludne trotuary Poznania.  Jak dawniej gangrena Enkaenu, tak dzisiaj toksyny kakainy rozchodzą się z krakauerskiego grodu, zarażając swemi metodami i swojemi sukcesami resztę Polski. Ażeby ratować masy przed skorumpowaniem i przetrzymać konkurencję z tą szundliteraturą,  „Arizona Kickerami”, „Latającemi Ropuchami”, „Rewolwerami Ilustrowanemi”,  wszystkie prawie pisma muszą obniżać swój ton do poziomu szmatowca krakowskiego. W stolicach państw alfabetycznych jeszcze takie brukowce dają pewne usługi dając strawę umysłowi kanalarzom, gałganiarzom, ćmom nocnym  itp. W stolicy natomiast i miastach narodu o 58 procentach analfabetów, tego typu żółta prasa pornokratyczna jest niebezpieczeństwem moralnem i socjalnem, jest "filokserą vastatrix”, niszczącą wszystkie winnice intelektualne. Z chwilą gdy nasza inteligencja w sumie swej, idąc ku wschodowi,  wcale barbarzyńska, oswoi się z lekturą podobnej sieczki zguanizowanej, z chwilą, kiedy w rodzinach polskich znajdą tolerancję piśmidła apaszów i dla apaszów, przynoszące w każdym numerze smacznie spreparowane detale z życia prostytutek i kryminalistów, z tą chwilą wszystkie wielkie cysterny opinji publicznej będą zatrute.

Dlatego ostrzegamy tu wielkopolską dzielnicę przed krakowskim Marjanityzmem i jego zarażoną bibułą. Właśnie, jako krakowianin z rodu, który 25 lat temu otrząsnął czarnożółty pył tamtejszy z sandałów swoich, znam dobrze moich Pappenheimerów i pamiętam  ex autopsia  dużo z tego „Tschandala" (Nietzsche) rozwianego teraz po całej Polsce. Sam jeden walczę z prasą płazów od lat wielu bez jednego, bez jednego współkombanta; nie daję się zastraszyć tem, że to szelmostwo, nic mi zarzucić nie mogło, kradnie mi moje rodowe nazwisko. I tę tylko niestety dzisiaj mam jedyną satysfakcję negatywną,  że teraz wszyscy przyznają mi rację, gdym zapowiadał supremację brukowej prasy, jeżeli się jej nie zdławi zawczasu... gdy się hydrze łba nie urwie odrazu.

Teraz ma już Polska swą Yellow Press. Przyszłe wybory pokażą, że i my mamy swoją Tammany Hall krakauerską.

Chyba... chyba, że się ludzie ockną,  oprzytomnieją w porę. Ale, aby to nastąpiło, trzeba, żeby ludzie mieli w Polsce rozumy, panie dzieju, rozumy i jeszcze raz rozumy,.. Inaczej, złajdaczejemy. zejdziemy na psy. Miast się w Polsce poprawiać, miast być lepiej, z potopem gadzinowej bibuły. zarażonej miazmatami tyfusu, dżumy i cholery, przyjść może, od czego chroń nas, Panie Boże. zjełczenie całkowite duszy zbiorowej. I... nawet nie mówmy, co dalej.

Zdrowia, zdrowia moralnego więcej. Powietrzu dać dostęp w komnaty polskie. Apaszów we wszelkiej postaci nie wpuszczać w dom,  nie zawierać z nimi znajomości... Jak najdalej od tych ścieków zarazy, które są własnością imć pana Dąbrowskiego Marjana, a spuszczane przez tego tam Doktora Rubla."

unukalhai
O mnie unukalhai

Na ogół bawię się z losem w chowanego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura