unukalhai unukalhai
600
BLOG

Remanent, przepraszamy

unukalhai unukalhai Kultura Obserwuj notkę 11

 

           Obecnie prezentowany  tekst został napisany przeze mnie w  początkach  2009 roku, czyli pięć lat temu i nosił tytuł:  „Prokopiana letnie i gorące, albo wspomnienia z ponowoczesności” i ukazał się na łamach POLIS MPC w numerze 2/2009.  Zawarłem w nim subiektywne impresje dotyczące wątku ponowoczesności  w oparciu o kwerendę zapisków profesora Jan Prokopa, stanowiących  cykl jego  osobistych komentarzy  do bieżących wydarzeń społeczno-politycznych i literackich  pt” „Letnie czy gorące",  wyedytowanych w latach 2004 – 2008.   w dwumiesięczniku  "ARCANA”.  W tych latach na łamach dwumiesięcznika  ‘ARCANA,  obok innych publikacji Jana Prokopa,  ukazały się 22 szkice pod tym tytułem. Kolejne ukazywały się w latach 2009 -2011,
zaś w necie znajduje sie informacja o ostatnim z nich o  numerze 33. [przypis]    

           Niniejszy tekst jest już przedostatnim,  który zamieszczam na tym blogu (bez poprawek i zmian) w ramach zgromadzenia w jednym miejscu tekstów, które ukazywały się na łamach POLIS MPC, i stały się od jakiegoś czasu trudno lub całkowicie niedostępne. Zastanawiam się jednak nad celowością zamieszczenia ostatniego z podobnych tekstów  o tytule „Niełatwa sztuka obalania komunizmu", który był opublikowany  w numerze 5/2009 POLIS MPC. Natomiast tekst o Całunie Turyńskim, który nie został  na tym blogu jeszcze zaprezentowany,  w istotnej części musi ulec aktualizacji i przygotowuję  go na Wielkanac AD 2014.

                   

 „Prokopiana letnie i gorące, albo wspomnienia z ponowoczesności”  

Idea modernistyczna i kult rozumu, dominujące w percepcji rzeczywistości przez ostatnie dwieście lat, miały swoją kulminację w  wieku XX ale, za sprawą ironii losu, jej symbolami stały się  Auschwitz i Gułag. Odreagowaniem skutków zbrodniczych patologii, które skonstruowane były w oparciu o  światopoglądy naukowe, nastąpiło w drodze odrzucenia wszystkich idei, jako potrzebnego drogowskazu dla człowieka i jego społeczności. Ale, jak wiadomo, przyroda nie znosi próżni, toteż jako alternatywę zaproponowano czysty pragmatyzm, który drastycznie ograniczył horyzont ideowy wyłącznie  do  pełnych półek w supermarkecie. Zwłaszcza młodzi mieszkańcy ponowoczesności ochoczo zaakceptowali koncept „pustych niebios”. Konsumizm i permisywizm stały się ersatzem ideologicznym i busolą dla dokonywania wyborów życiowych  przez nihilistycznych szczurołapów. Bowiem nihilizm stal się znakomitym uzasadnieniem dla braku woli działania i płynięcia z prądem „political correctness”. Zaraza ta w pierwszej kolejności poraziła elity artystyczne i literackie oraz świat akademicki obezwładniając w nich poczucie misji cywilizacyjnej i poczucie wyższości kultywowane najbardziej wyraźnie w wymienionych środowiskach.


           Świat „pustych niebios” i nieobecności Boga utracił sens, a wraz z nim poczucie misji cywilizacyjnej białego człowieka. Resztki takiego cywilizacyjnego mesjanizmu ostały się wśród mieszkańców amerykańskiego interioru, owych pogardzanych „grass roots”, traktowanych przez elity jako naiwniaczki owładnięte religijnym fundamentalizmem.

I jedynie owi pariasi ponowoczesności stanowią rezerwuar, z którego rekrutowani są ochotnicy do szerzenia wzorców demokracji zachodniej w krajach „trzeciego świata”

 

Pierwszą ofiarą dekonstrukcji ideowej, charakteryzującej ponowoczesność, stało się pojęcie Ładu. W poprzednich epokach ład był ideowym spoiwem świata zjawisk, zwłaszcza w ich ujęciu literacko-artystycznym i religijnym. Natomiast w dzisiejszej epoce coraz bardziej powszechnego wykorzenienia i braku stabilności trzeba było, w miejsce odrzuconej, z całym dobrodziejstwem inwentarza,  idei ładu, znaleźć uzasadnienie dla nowych form przejawów relacji międzyludzkich. Sformułowana  została stosowna koncepcja, która uprawomocniła fakty. Zatem w miejsce odrzuconej struktury ładu, czyli hierarchii i uporządkowania, jako elementu pozytywnego, sensownego i skutecznego, zaproponowano pluralizm, multikulturalizm, nieciągłość i odśrodkowość. Zaczęły te nowe idee zdobywać dominację w myśleniu i kreacjach właściwych dla dziedziny twórczości intelektualnej. Miejsce ładu zajął chaos i samoczynna nieufność wobec wszelkiego hierarchizowania.

Jednak także w chaosie ponowoczesności  nie znika bynajmniej  pytanie „co robić?”.

Nie została również znaleziona odpowiedź na tak postawione  pytanie, a próby jej uzyskania bywają zabawne lub tragikomiczne, chociaż są z reguły przedstawiane ze śmiertelną powagą i bufoniastym zadęciem. Jedna z takich propozycji ochoczo odtrąbionych, jako panaceum i właściwość otaczającej rzeczywistości ukryto pod uczonym terminem „transgresje”. Mniej uczenia natomiast oznacza to wrzucenie do jednego worka wszystkiego, jak leci.  A w nim wymieszani diabetycy, leworęczni, imigranci, wojujący ateiści i dziecięce ofiary molestowania seksualnego. Wszystko uzasadnia wszystko (lub cokolwiek bądź) i jest tak samo uzasadniane. Od koloru skory do choroby i przekupnych sędziów, od leworęczności do praktykowanego i afirmowanego homoerotyzmu.

Wszystko stało się rzekome, zaś   obowiązywanie dotychczasowych znaków orientacyjnych uległo zawieszeniu. 

Współcześni nomadowie zatracają jednak  orientację w samotnym tłumie, który uwierzył w zbawczy permisywizm, w zalety braku samodyscypliny oraz samospełnienie w folgowaniu każdej zachciance. Udaną ucieczką od dotychczasowych problemów egzystencjalnych miała być likwidacja stresu. W praktyce skończyło się na  wyeliminowaniu przyłożenia klapsa dziecku, a jeszcze bardziej dorosłym.

Gdzie zatem należy szukać ratunku dla miotającego się na oślep mieszkańca ponowoczesności?
I dlaczego znalazł się on w takiej sytuacji, że zmuszony jest go szukać? 

           Przecież odrzucono już dawno opresyjnego Boga-Kreatora, a nie podlegające już absolutnym normom bytowanie w świecie doczesnym nadal nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań. Narzuca się potrzeba powołania nowego Prawodawcy w miejsce odrzuconego. Romantyczny prometeizm mieszkańców ponowoczesności ceduje takie zapotrzebowanie w stronę twórców, pisarzy i artystów. Bo przecież obwinione
o niedoskonałość dzieło Stwórcy, który właśnie z tego powodu okazał swoją nieprzydatność,  potrzebuje  ciągłej naprawy i ustawicznych korekt. Adresaci takich oczekiwań zobligowani do rywalizacji z Bogiem, podejmują się udowodnienia, że wyjdą z niej zwycięsko. Sami są o tym  bez reszty przekonani. Zakładają taki wynik niejako a priori. To zaiste istota lucyferycznego buntu, a jej przejawem stają się coraz bardziej demoniczne i bluźniercze aspekty wspomnianej  rywalizacji.

Taką interpretację ludzkich uwarunkowań w rzeczywistości świata nazwano oświeceniem (lux ferre). Zbieżność z imieniem patrona ideowego, Lucyfera, nie musi być przypadkowa. Neoarwinowski redukcjonizm wygenerował ideę  naturalizmu jako jedyne poprawne rozumienie świata, a nim  międzyludzkich relacji i ludzkich zachowań. Pozwala ona traktować ludzi jak surowiec w fabryce, jak glinę, którą można urobić i ugnieść wedle przygotowanej receptury i technologii. Elity i autorytety z nich wyłaniane, jako „lokomotywy” tak pojętej  misyjności podjęły się zadania uformowania surowca o pożądanych właściwościach. To wymaga czasu i wysiłków, najpierw glina musi dojrzeć, potem należy ja kilkakrotnie przemacerować.

            Zadanie jest trudne, ambitne i zamierzone na pokolenia. Chociaż elity wypisały na sztandarach już dawno hasła z  ideałami demokracji, równości, wolności braterstwa, ale przecież glina nie została jeszcze w wystarczającym stopniu przygotowana, aby pozwolić jej na pełnoprawność obywatelską. Zatem demiurgowie reprezentujący elity każdorazowo oceniają, czy wybór dokonany przez niedoskonałą w swojej jakości glinę spełnia określone przez nich standardy. Jeśli nie, elity są mobilizowane do ostrzegania przed niebezpieczeństwem osunięcia się demokracji w bagno  populizmu, fundamentalizmu, dyktatury czy nawet faszyzmu. Elity wówczas wołają: „no pasaran”.

             Nawet ponowoczesność nie jest jednak doskonała, bo oto media podobne nawoływania elit przekazują po swojemu. Muszą one bowiem wstrząsać coraz mocniej, aby coraz bardziej zobojętnieli mieszkańcy ponowoczesności, poczuli się zmuszeni do zareagowania. Przekaz medialny, który nie wywołuje dreszczów nie jest sprzedawalny. Prowokacje medialne, które nie powodują takich efektów u odbiorcy stają się przeciwskuteczne, gdyż  członkowie permissive society muszą być poganiani coraz silniejszymi razami i zmuszani do pogoni za coraz bardziej wynaturzonymi przeżyciami. Z tej konieczności estetyka przekazu musiała wziąć definitywny rozbrat z etyką. Poganiane tego rodzaju bodźcami stado wyzwoleńców z przesądów oraz z dyscypliny metafizycznych odniesień egzystencjalnych, zamieniło się w tłum biegnących samopas indyferentnych nihilistów. Poczytujących sobie za oznakę własnej postępowości nie przywiązywanie wagi do jakichkolwiek zasad, natomiast przywiązywanie jej do aktualnych trendów w modzie na ubiory i poglądy, które umiejętnie są suflowane w przekazie medialnym. Ideałem wyznawanej przez nich postępowości jest, aby  jak najdłużej się da żyć nieodpowiedzialnie i na cudzy koszt. Bo tylko ci zacofani i nieoświeceni mogą bez grymasu wstawać codziennie o szóstej rano, odprowadzać dzieci do przedszkola przed pójściem do pracy, albo  jeszcze na niedzielną na mszę.

            Czy taki nudny kierat życiowej codzienności może być atrakcyjny dla nowoczesnego, wyemancypowanego światowca-wyzwoleńca? Czy po to starał się ze wszystkich sil zostać człowiekiem oświeconym, aby następnie wieść taka monotonną, mrówczą egzystencję? Gdzie tu w takiej perspektywie może dostrzec on postęp, poszerzanie horyzontów i możliwość otwierania się na nowe doznania? 

            Skoro wyżej naszkicowany wytwór ewolucji jest przekonany, że nie istnieją żadne zobowiązania, których status jest sankcjonowany w odniesieniach religijnych, musi zadowolić się na doraźnym, praktycznym stosowaniem makiawelizmu, w którym, jak najbardziej zgodnie z redukcjonistycznym naturalizmem, wilki pożerają się nawzajem. Za parawanem demokracji, za jego kulisami toczą zażartą walkę o byt, chociaż na parawanie od strony widowni, wspomnianej nie uformowanej do końca gliny, a może już uformowanej w jagnięta, kłuje w oczy napis „pro publico bono”. 

Ale nasz nihilistyczny mieszkaniec ponowoczesności całkowicie aprobuje taki właśnie podział ról. Skoro uznał potrzebę istnienia  elit i autorytetów jako koniecznych przewodników w labiryncie chaosu, skoro w miejsce jednego Boga zezwolił na fundowanie mu się  coraz liczniejszych i dziwaczniejszych bożków z repertuaru political correctness,  przed którymi zmuszony jest składać pokłony, to uważa w konsekwencji powyższego, że w takich właśnie  formach przejawiać się musi postęp. To tylko konsekwencja wyboru, że rację mają ci, co dzierżą rząd dusz, nie zaś  ci co taki porządek rzeczy kontestują.

Człowiek ponowoczesny nie wnika w to, kto i kim obsadził obecne autorytety na szczytach intelektualnej hierarchii oraz twórczej czołówki. I tak uważa on, że do nich właśnie  należy  wytyczanie dróg w przyszłość, natomiast jakiś  jasnogórski ciemnogród czy  moherowe berety to gawiedź nie potrafiąca docenić dobrodziejstw postępu. Choćby na przykład dobrodziejstw wynikających  przerywania życia nienarodzonych, które elity zgrabniej i bardziej eufemistycznie określają jako zabieg przerywania ciąży.

 

Wahadło cywilizacyjne współczesności wychylone zostało w ponowoczesność. Pytanie „co robić” brzmi coraz donośniej, a odpowiedz nań coraz bardziej nie przekonują.  Ale czy powinno się  nadzieję pokładać w cykliczności ruchu wahadłowego? I do czego miałoby powracać wahadło, skoro w poprzednim położeniu pozostawiono jedynie  ruiny i śmietnisko?

 

Przypis:

Całościowy  zbiór publikacji, które ukazywały się na łamach „ARCANÓW” w latach 2004-2011 został wydany  w edycji książkowej pt: „Letnie czy gorące”, nakładem Wydawnictwa Akademickiego w Krakowie w 2011 r. 

Publikacje J. Prokopa z cyklu o www. tytule ukazywały się na łamach dwumiesięcznika „ARCANA” w latach pod kolejnymi numerami: 

Rok                             numer publikacji

2004                                1,2 i 3
2005                               4,5,6,7

2006                                 9,10,11,12

2007                              13,14,15,16,17

2008                               18,19,20,21,22

2009                               23,24,25,26

2010                              27,28,29,30,31

2011                               32,33                                              

 Nie ma w necie informacji o ewentualnych kolejnych notkach, które ukazywały się w  latach po 2011 r.

 

 

 

 

 

unukalhai
O mnie unukalhai

Na ogół bawię się z losem w chowanego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura